Mongolia

O żywotności lamaickich kultów w dzisiejszej Mongolii świadczą drobne ofiary, skłądane u stóp opiekuńczych bóstw – omszałych, kamiennych figur, stojących w głębi stepu. Wokół nich powiewają wstęgi – szarpie. Często tez można zobaczyć na górskich szlakach sztuczne kopce z głazów obo, ze śladami świeżo dorzucanych kamieni. Jest to pokłon – gest wobec duchów gór.

Daleko w stepie trafiałem niekiedy na ludzkie szczątki, a towarzyszący mi pasterze, ajraci, nie chcieli nic na ten temat mówić. Okazuje się, że były to ślady prastarego obyczaju. Stary Mongoł, gdy czuje zbliżającą się śmierć, poleca synowi, by go o zmroku wywiózł otwartym wózkiem daleko w step. Spełniając ostatnią wolę, syn pędzi konia na przełaj, nie oglądając się i nie wie nawet kiedy z pojazdu spadnie ciało. Sokoły, orły, wilki i inne zwierzęta – zakończą rytuał. Ten obyczaj wskazuje na ścisły, emocjonalny związek Mongoła z przyrodą. Przecież prawo stepu mówi: „Skoro całe życie polowałeś na zwierzęta, to musisz i z siebie dać im poczęstunek.” Jeśli jednak porzucony w stepie chory starzec nie umrze, lecz orzeźwiony chłodem nocy wstanie i ruszy przed siebie, nie może wrócić juz do swojej jutry. Musi szukać gościny u innych nomadów. 

W mojej pamięci Mongolia najmocniej jednak zapisała się lamaickimi maskami. W upiornych maskach tańczyli niegdyś lamowie, by odstraszyć demony.

Kraj Czyngis – chana zadziwia tez ekspresją świątynnych tkanin – aplikacji oraz rzeźb, i tych w stepie, i na świątyniach, gdzie smoki lub inne potwory, niby majaki z narkotycznych snów, szczerzą kły, łyskają ślepiami.